Kibicuję Barcelonie, bo kibicuję futbolowi

Próbuję sobie przypomnieć od kiedy kibicuję Barcelonie i prawdę mówiąc nie mam pojęcia. Wiem jedno: swoje świadomie oglądanie światowej piłki nożnej rozpocząłem dość późno, bo w związku z wieloma innymi zainteresowaniami nigdy nie miałem czasu (i potrzeby) by śledzić wszelakie niuanse taktyczne, transfery, statystyki, nie miałem też kablówki, satelity, a nawet komputera i internetu. I nawet jeśli nie byłem fanem Barcy od dziecka, to od najmłodszych lat byłem fanem dobrego futbolu.

Po placu za piłką biegałem od maleńkości. Szło mi nawet nieźle, nieskromnie napiszę, że ustalanie składów rozpoczynało się między innymi ode mnie – do czasu pęknięcia kości piszczelowej i wykrycia cysty. Ciężkie decyzje (operować od razu, czekać czy się zaleczy równolegle z pęknięciem?), ostatecznie 6 tygodni w gipsie (jak się okazało: na darmo, bo cysta została), operacja, kolejne 8 tygodni w gipsie, rentgen, kolejne 2 tygodnie. Cała 6 klasa podstawówki odbębniona nauczaniem domowym i sanatoryjnym. Po zdjęciu trzeciego gipsu, czyli po 16 tygodniach unieruchomienia nogi, moja „maszynka do strzelania goli” wyglądała jak patyk i rehabilitacja trwała bardzo długo. Pamiętam jak przy wchodzeniu po schodach robiłem łuk „na bok”, bo nie mogłem zginać nogi w kolanie. Po całej tej „przygodzie” już nigdy nie grało mi się tak dobrze, w drużynach na WFie też już nie byłem takim pewniakiem.

Naszły mnie takie wspomnienia, bo uświadomiłem sobie jak dawno nie grałem w piłkę. Naprawdę, ostatnim razem chyba w technikum i na studiach, jakaś halówka bez większego znaczenia. I smutne to, bo zawsze lubiłem wysiłek fizyczny (który częściowo przeszedł na deskorolkę, ale od dłuższego czasu raczej zbieram kalorie niż je spalam). A mecze takie, jak ten wczorajszy, uświadamiają mi jak bardzo lubiłem to bieganie za kawałkiem napompowanej skóry.

Zawsze uwielbiałem też grę. Grę, nie żadne stylizowane na grę w piłkę nożną taktyczne strategie, zimne kalkulacje i parcie do celu po trupach. I dostrzegam, że to właśnie dlatego pokochałem Barcelonę. Nie wiem dokładnie w którym momencie, chyba gdy pojawił się w niej Ronaldinho, choć pierwsze przebłyski w mej, swoją drogą lekko dziurawej i specyficznej, pamięci sięgają czasów Rivaldo, czy nawet Koemana. Nie byłem jednak w stanie czynnie kibicować żadnej z drużyn, bo nie umiałem utożsamiać się z czymś znanym tylko z fragmentów przeczytanych u kogoś gazet – wspomniany brak tv z prawdziwego zdarzenia i brak komputera (nie wspominając o internecie) skazywał mnie na kibicowanie samemu sobie 🙂 Oczywiście, od zawsze nazwiska działały na wyobraźnię. Biegając po podwórku tworzyło się hybrydy w stylu Christo Korbiczkov czy Korbonaldo, aż się łezka w oku kręci na samą myśl. Ale w równym stopniu podniecałem się grą każdej innej drużyny, jeśli jej styl mnie porywał.

Pamiętam jak z bratem oglądaliśmy finał Manchester United – Bayern Monachium. Wtedy kibicowałem Manchesterowi, nawet nie wiem czemu – w sumie nie można tego nawet nazwać kibicowaniem, po prostu uwielbiam walkę do końca i to, co wtedy wydarzyło się w ostatnich minutach było dla mnie jak balsam na serce, kwintesencja spełnianych marzeń, coś jak stanie na szczycie najwyższej góry świata z kamerą objeżdżającą dookoła, wiecie o co chodzi. Lubię takie momenty, które działają na wyobraźnię, o których można dyskutować godzinami, latami, które budują więź emocjonalną z klubem.

Ole Gunnar Solskjaer 1999 zwycieski gol

Moja więź emocjonalna w pierwszej kolejności dotyczy Górnika Zabrze. To właśnie przy Roosevelta pierwszy raz zobaczyłem mecz na żywo, gdy jeszcze będąc ministrantem pojechałem na wycieczkę zorganizowaną przez księdza-kibica. Bywałem jeszcze kilka razy, nigdy za to nie byłem fanatykiem, ani nawet nie byłem zagorzałym kibicem na tyle, by mieć karnet. Bywały nawet sezony, że nie byłem na żadnym meczu. Niemniej jednak to z tym klubem wiążę swoje lokalne uczucia mimo, że już nawet nie mieszkam na Śląsku.

Jeśli jednak chodzi o światowy futbol, to (oczywiście poza kadrą Polski) kibicuję Hiszpanom od bodajże 2002 roku, może ciut później. Długi czas moim ulubionym graczem był Torres – pamiętam jak jeszcze będąc El Niño nie tylko z ksywki potrafił w pełnym sprincie zgasić piłkę na nodze, generalnie był wtedy prawdziwym tajfunem. Oczywiście doceniałem wszystkich innych, całą drużynę, jej styl, ale od zawsze najbardziej kręciły mnie gole więc chcąc nie chcąc formacja ofensywna skupiała moją uwagę w największym stopniu. Pamiętam emocje jakie wywołał we mnie mecz z Francją, gdy Henry teatralnie wrobił Puyola w faul, po którym padł gol, chyba wyrównujący. I choć później ten sam Henry trafił do Barcelony i zdobył z nią wszystko co się dało, przyczyniając się do tego w dużym stopniu, to nigdy nie potrafiłem się cieszyć jego obecnością w tej drużynie.

Tej drużynie. No właśnie, TEJ. W dobie dostępu do transmisji tv, internetu, moje kibicowanie weszło w kolejną fazę, bardziej świadomą. I choć dalej nie mam w sobie nic z maniaka plującego jadem na forach, choć pewnie z historii futbolu, Górnika i Barcelony zagiąłby mnie niejeden kibic, to ja przynajmniej wiem czego oczekuję od futbolu. Wiem co chcę oglądać, wiem jakie wartości są dla mnie istotne. Barcelona grając jak wczoraj udowodniła mi po raz kolejny, że to właśnie taką grę chcę oglądać. Mogłaby nawet przegrać – bardzo chętnie pogratulowałbym drużynie, która by ją pokonała jednocześnie pozwalając jej grać. Pogratulowałbym też wszystkim kibicom tej drużyny. Gdyby Manchester zafundował finisz taki jak z Bayernem, gdyby jakimś trafem wygrał – trudno. Tak czy siak byłbym dumny, że żyję w czasach, gdy mogę śledzić poczynania tych magików futbolu. Smutek byłby, wiadomo. Ale te parę lat z Barceloną, która gra swoje nawet gdy wszystko wskazuje na to, że to się nie może udać (mecz z Chelsea), która potrafi świadomie rzucić cień na swój wizerunek piętnując brutalność aktorstwem (mecze z Realem Mourinho) ryzykując falę krytyki, ale nie ryzykując zdrowia swoich graczy, ale przede wszystkim która potrafi grać tak, że szczęka opada do ziemi – te parę lat wytworzyło kolejną więź emocjonalną, która już zostanie na zawsze. I choć dalej będę kibicował po prostu dobremu futbolowi, w wykonaniu którejkolwiek z drużyn, to miejsce na piedestale już jest zajęte 😉

A tak bezpośrednio o meczu: był cudowny. I choć obawiałem się o wynik, bo Manchester to naprawdę mocny rywal, to najbardziej obawiałem się po prostu o przebieg meczu. Dlatego tym bardziej cieszy mnie wynik, bo był to mecz, nie żadne zapasy, kung-fu i teatr. Pierwsze minuty mogły zaniepokoić fanów Katalończyków, tak samo bramka wyrównująca, ale druga połowa to już był majstersztyk. Gdyby było 5:1 też nikt nie mógłby mieć jakichś pretensji. Podanie Xaviego i strzał Pedro – cudo. Atomowa Pchełka i jej szybkie nóżki, kąśliwy strzał, ale przede wszystkim ta niesamowita, najszczersza radość z gola – mistrzostwo. Strzał Villi – niewiarygodne. Jeśli komuś w głowie majaczą się jeszcze resztki światowych spisków, faworyzowania przez sędziów i UEFA – proponuję obejrzeć sobie ten mecz jeszcze kilka razy i uzmysłowić sobie w końcu, że ta drużyna najzwyczajniej w świecie potrafi cudownie grać, a że czasem ktoś próbuje jej tą grę utrudnić w sposób nie do końca czysty, to różne kontrowersje mogą z tego wyniknąć. Prawdziwym idiotą byłby jednak każdy, kto upierałby się przy twierdzeniu, że Barcelonę przepchnięto do tych trofeów, wpuszczono kuchennymi drzwiami, od zaplecza. W tym wszystkim szkoda mi tylko Rooneya, bo widać było prawdziwą rozpacz w jego oczach, gdy po końcowym gwizdku przechadzał się po murawie. Chyba nawet płakał. A harował na boisku za trzech, wielki szacunek dla niego.

Barcelona świętuje zwycięstwo w Lidze Mistrzów 2011

I na koniec: Barcelono, gratulacje! Jesteście wielcy!

Komentarze do "Kibicuję Barcelonie, bo kibicuję futbolowi": (3)

  1. kibicowałem MU ale przyznaję,że wczoraj(i nie tylko wczoraj) Barca była poza zasięgiem… duża szkoda,że sędzia nie odgwizdał w drugiej połowie karnego za rękę. i nie chodzi mi o to że sędzia wypaczył wynik meczu tylko o to,że wtedy byłaby "żyła" do samego końca co jeszcze bardziej podniosłoby poziom tego i tak świetnego meczu… ostatnim klubem który tak "odskoczył" reszcie stawki był moim zdaniem Milan z van Bastenem,Koemanem i moim idolem Gullitem w składzie. wtedy mówiło się,że graja futbol XXI wieku… więc jak teraz nazwać grę Barcy?:) a i jeszcze jedno-nie wierzę że podobała Ci się gra Barcelony za czasów van Gaala 😛 gratuluję zwycięstwa i mam nadzieję że za rok LM będzie bardziej wyrównana 😉 pozdro

  2. tak mnie poniosło,że nawet Koemana zamiast Rijkaarda do Milanu wstawiłem 🙂

  3. dobre miejsce do złożenia gratulacji, co niniejszym czynię :)…

Skomentuj "Kibicuję Barcelonie, bo kibicuję futbolowi":

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.